Tegoroczne lawendowe żniwa były wyjątkowo późno. Najpierw lawenda bardzo późno zakwitła z powodów zimnego maja, dodatkowo w naszych rejonach wszystko kwitnie i dojrzewa z około 2-3 tygodniowym opóźnieniem niż na nizinach. Szkoda mi było trzmieli i motyli, które miały używanie na lawendowych kwiatach.
Tradycyjnie największa część lawendy została przeznaczona do suszenia, a z części na bieżąco jak kwitła robiłam syropy. Tutaj jest zeszłoroczny post z przepisem. Zaglądnijcie do niego koniecznie ;) Te lawendowe syropki okazały się sporym hitem, więc w tym sezonie zrobiłam ich jeszcze więcej, choć podejrzewam, że i tak może być za mało.
W tym roku nie ścinałam całej lawendy, tylko część zostawiłam na nasiona. Kilkakrotnie próbowałam wysiewać lawendę z nasion sklepowych, ale niestety bez powodzenia. Zobaczymy czy udadzą mi się przyszłoroczne wiosenne rozsady z własnych nasion, zawsze warto spróbować.
Pogoda w ostatnich dniach bez zmian, czyli pochmurno i deszczowo, a wyjście na dłuższy spacer wiąże się ze sporym ryzykiem zmoknięcia pomimo, że w momencie wyjścia z domu wydaje się, że w ciągu przynajmniej paru godzin powinno być całkiem przyjemnie i sucho. Nic bardziej mylnego! Ale z drugiej strony, to szybko zmieniające się niebo i chmury mają w sobie coś fascynującego, od czego trudno oderwać wzrok.